We czwartek odebralem upragnione i dlugo wyczekiwane czerwone tablice dla calej mojej gromadki young- i oldtimerow:
Moge wreszcie obudzic angola z zimowej drzemki
i wyprowadzic go na (przed)wiosenna przejazdzke
Ale od poczatku: pod koniec ubieglego roku, zniecierpliwiony faktem, ze remont
Coupé z Allgäu nie rusza a ja musze jezdzic plastikowym 124, zaczalem rozgladac sie za W114 Coupé, ktorym moglbym pojezdzic do czasu ukonczenia wspomnianego 250 C. W Niemczech tych aut ubywa a ceny rosna. Nic akurat nie bylo wiec wskoczylem, tak z nudow, na angielskiego eBaya a tam byla taka
biedulinka. Napisalem do kolesia standartowa litanie pytan, odpisal zebym zadzwonil. Zadzwonilem, gosc platal sie w zeznaniach (a moze ja go po prostu zle zrozumialem) ale w koncu jakos sie dogadalismy i zdecydowalem sie licytowac. Licytacja nie byla jakos specjalnie zacieta. Okazalo sie, ze postawilem tyle, ile akurat wynosila cena minimalna a ze bylem jedynym licytujacym to i wygralem. I wtedy dopiero zaczalem zastanawiac sie, jak ten samochod w ogole przytransportowac... Wiedzy postanowilem szukac oczywiscie na forum. Koledzy nie szczedzili rad a rozwiazanie przyniosl
BamBam, za co mu jeszcze raz bardzo dziekuje. Auto przyjechalo w samochodzie skrzyniowym nalezacym do poleconej przez
BamBam'a firmy spedycyjnej ze Zgorzelca. 9.12 wsiadlem w Stuttgarcie w samolot (niewiele brakowalo a bylbym sie spoznil, nastawilem budzik w telefonie na 7:00 zamiast na 4:00 !). Z lotniska Stansted (kompletne odludzie, jak to w tanich liniach) niecala godzine pociagiem do stacji Liverpool Street w Londynie, potem godzina na dotarcie metrem na stacje Waterloo. Poniewaz czasu bylo dosyc to, zamiast jechac jak kret metrem postanowilem troche sie przespacerowac, jak dotarlem w okolice London Bridge to poczulem sie troche jak Ryszard Ochodzki, brakowalo mi tylko peta kielbachy
Nieopodal Tower of London:
Dotarlem na Waterloo, stamtad pociagiem w 1,5 godziny do Portsmouth:
W Portsmouth odebral mnie sprzedawca auta, zakrecony angielski hydraulik, Tom, ktory wcale nie byl niezadowolony z polskiej konkurencji.
Tutaj mala dygresja: ciagle pamietam wsciekle nawolywanie niemieckich zwiazkowcow i straszenie dumpingiem socjalnym podczas uchwalania dyrektywy "uslugowej". Zwiazki osiagnely oczywiscie co chcialy... W piatek przyszli panowe niemieccy rzemieslnicy naprawiac ogrzewanie. Tak naprawiali, ze uszkodzili skorodowana rure skutecznie unieruchamiajac caly system po czym... o 13:00 wzieli d... w troki i, prastarym niemieckim zwyczajem, zrobili Feierabend. Ogrzewanie naprawiali od poniedzialku do czwartku, od 8 do 16 a my przez prawie tydzien marznelismy mimo, ze mozna bylo zrobic cala robote w dwa dni wytezonej pracy. Wlasciciele domu tylko narzekaja, ze w Niemczech tak juz jest, rzemieslnicy to swiete krowy. Przy tym jestem pewien, ze sami pierwsi darliby szaty, ze kraje nowej Unii chca im zniszczyc i wydrzec caly dobrobyt. PK2 mial racje.... Koniec dygresjii
No wiec jedziemy z Tomem jego rozklekotanym Vito na Hayling Island spotkac sie z kierowca ciezarowki, ktora juz czekala a nastepnie odebrac i zaladowac auto. Zajechalismy w koncu wszyscy (ciezarowka z kierowca, Tom i ja) pod dom Toma i zaczalem ogladac "kota w worku":
O tym, ze nie kupuje sie samochodow bez uprzedniego ogladniecia przekonalem sie wielokrotnie i sam tutaj przed tym przestrzegalem. No coz, najwazniejsze, ze samochod, mimo, ze brakuje mu tylnego tlumika, jest na chodzie. Auto jest kompletne i jest do niego cala teczka z oryginalnymi dokumentami (ksiazka przebiegow, instrukcja obslugi, ect. ). Po krotkich ogledzinach rozpoczelismy procedure zaladunkowa. Od poczatku wiedzialem, ze z tym bedzie klopot bo ciezarowka miala tylko mala winde, na ktora nie zmiesciloby sie nawet pol auta. Najpierw przez dwie godziny jezdzilismy w poszukiwaniu rampy, potem najazdow az wreszcie Tom wpadl na pomysl zeby pojechac Coupé na miejscowy zlom i zaladowac go wozkiem widlowym, nie bardzo mi sie ten pomysl spodobal ale byla sobota po poludniu, juz sie sciemnialo i trzeba bylo cos postanowic. Zaladowalismy wiec auto, zamocowalismy na skrzyni
i ruszylismy w strone bialych skal Dover. Krotko po polnocy bylismy juz na kontynencie, dojechalismy do Belgii, gdzie stanelismy na przymusowy nocleg (tachograf!). Ruszylismy kolo poludnia, wieczorem bylismy w Stuttgarcie gdzie juz czekal uprzejmy kolega z pracy, ktory pomogl zorganizowac rozladunek w elektrowni, w ktorej pracuje
Tam samochod przezimowal spokojnie w garazu
Prezes
Sebi wyprobowal go podczas styczniowej
wizytacji niemieckiej filii naszego klubu
a teraz auto czeka tylko na zalozenie tablic i przejazdzke. Moze w sobote... Przydaloby sie go jednak umyc zanim wyjade na ulice a na to jednak troche za zimno.