Trudno oczekiwać, aby samochód po 25 latach eksploatacji nie miał żadnych przygód i korozji. Na tym aucie nie znaleźliśmy śladów prostwania, na żadnym elemencie. Na wnękach, podłodze i podłużnicach nie widać śladów nawet lakierowania. Była mała stłuczka z tyłu i jeszcze mniejsza z przodu, ale chyba za czasów względnej nowości, gdyż elementy zostały wymienione na nowe i to prawdopodobnie oryginalne. Słabe zabezpieczenie skutkowało korozją na łączeniu pasa tylnego z błotnikami, przy czym tylna część błotników i podłogi nie była prostowana czy szpachlowana. Doły przednich błotników to zwykły skutek eksploatacji, prawdopodobnie należy tam zajrzeć po kupnie samochodu, który jest bardzo dobrze utrzymany, bo w tym miejscu i nad przednimi reflektorami może zalegać błoto.
To, że na samochodzie są trzy warstwy lakieru to dość częste w autach z USA. Odświeżanie lakieru to tam dość popularny proces i do tego tani, szczególnie biorąc pod uwagę jak to jest wykonywane. Na przykładowym filmiku widać jak gość przedstawia "odrestaurowanie" auta. Maluje się tylko wybrane elementy bez demontażu listew czy nawet zderzaków:
http://pl.youtube.com/watch?v=0OkG2zlfW_Q
Zaletą, tak przeprowadzanych prac jest to, że listwy są proste i mało które mają pourywane uchwyty, czy zaczepy.
Znajomy, u którego przywracam do życia swojego SL-a odbudowywał już sporo aut zza oceanu i twierdzi, że przy starszych samochodach ilość warstw dochodziła nawet do 10, przy czym nie było widać aby miał on poważniejsze kolizje. Taka widać specyfika tamtejszej kultury.
Cieszy również brak jakichkolwiek modyfikacji, rzeźb i ulepszeń. Nie ma też kitu, żywicy, betonu czy też innych ciekawych rzeźb z którymi nie byłoby wiadomo co robić. Dlatego jak narazie uważam, że sprowadzone z USA samochody stanowią lepszą bazę do odbudowy niż podobnie eksploatowane w Europie. Nie radzę natomiast nikomu kupwać tam auta już po "renowacji" bo to dopiero jest sztuka na sztuce